piątek, 7 listopada 2014

Nie lubię swojego niezdecydowania

Chciałabym wrócić już do Polski, ale to nie takie proste jak się wydaje, dopiero co szukaliśmy tutaj mieszkania i mieliśmy problemy ze znalezieniem takowego, może już wtedy trzeba było podjąć decyzję że człowiek wraca. Teraz kiedy analizuję to wszystko, widzę że pogłębiam sobie problemy, jeśli będę chciała wrócić do Polski w styczniu, to przesłanie wszystkich rzeczy etc. to za duże koszta, wychodzi na to że po prostu musimy przeczekać do czerwca, aż moja druga połowa skończy szkołę. A jednak nie wiem czy ktoś wie jak to jest, kiedy serce aż boli, bo chce się być gdzie indziej. Kiedy człowiekowi ciężko tutaj być szczęśliwym. Mówi się podążaj za głosem serca, nie oglądaj się na nic, ale troszkę brak mi odwagi, na takie kroki. Żeby się tak po prostu spakować, nie patrząc na koszty na nic i wyjechać, by być tam gdzie chcę być z tymi ludźmi z którymi chcę żyć. Dziś przeczytałam mądry tekst, który zrodził się w czyjejś głowie, że tęsknota, nie polega, na czasie kiedy ostatnio się z kimś widziało, ale na tym że robi się jakąś czynność i odczuwa się brak tej osoby. Ja tak mam ze swoimi domownikami, na każdym kroku, szczególnie kiedy jestem w domu, brakuje mi obecności rodziców, psa, rodziny. Całe życie za kimś tęsknimy, ale kiedy to jest już tak odczuwalne, może to czas żeby coś zmienić. Tylko najpierw człowiek powinien przestać analizować, bo kiedy się analizuje wszystko, to problemy się mnożą. Czego się słuchać, rozsądku czy serca?
Dziś moje dziecko mnie zaskoczyło, skończył 2 tygodnie, leżał na moim ramieniu i się uśmiechał, podobno dzieci w tym wieku jeszcze nie rozpoznają twarzy, ale on mi się patrzał w oczy, przynajmniej w moim odczuciu i się uśmiechał. Zaliczyam to do magicznych momentów, które przekreślają te godziny wypełnione jego krzykiem. A głos to on ma, płuca też. Taki mały terrorysta, ale kiedy sobie myślę że mogłoby coś mu się stać, albo mógłby zachorować, to nie potrafię ogarnąć tego myślami. Nie do wyobrażenia, więc wychodzi mi na to że jednak go kocham, na swój pokręcony sposób oczywiście. Bo ostatnio się zastanawiałam, jak to jest, z tą miłością matki do dziecka, kiedy słucham moich koleżanek i każda taka zapatrzona w swoje dziecko, próbuje być idealną matką, to ja czuję się jakimś wyrzutkiem. Mi jak się chce spać, a on grymasi bez powodu, to nie mam skrupułów by obudzić drugą połowę, żeby się nim zajął. Od samego początku dzielimy się na pół zajmowaniem się młodym. Nie mam też wyrzutów że nie karmię piersią, nie myślę o tym że nie daję wszystkiego co najlepsze swojemu dziecku. A takie opinie panują wśród znajomych, nie mam potrzeby ciągle rozmawiać o dzieciach, o kupkach i innych takich. Czy to oznacza że jestem złą matką? To że czasami mam takie uczucia, że myślę że mogłam jeszcze dłużej cieszyć się wolnością i niezależnością. A potem jedna minka mojego synka, jeden uśmiech przez sen i wszystkie takie myśli odpływają w niebyt. Nie liczą sie wtedy problemy, liczy się tu i teraz, ta sekunda, może dlatego nie odstępuję go na długo, dom stoi odłogiem, bo ja wolę sobie patrzeć na niego jak śpi.
Rozpisałam się o dziecku, ale w sumie z tej samotności, zostaje mi tylko się wypisać, niestety mój pracuje do późna, a ja sama siedzę z małym,a  ten ze mną nie pogada. Nie powie, wszystko będzie dobrze, nie martw się. Właściwie nikt nie jest idealny, ale tego mi trochę brakuje, w Moim, żeby tak odgonił wszystkie problemy i powiedział nie martw się wszystko będzie dobrze.